Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/34

Ta strona została przepisana.

Z dzwonnicy wysunęła się obca żebraczka, usiadła na progu kościoła, rękami objęła kolana i patrzała na pożar.
I zda się, że ze swych otworów w modrzewiowej odwiecznej dzwonnicy patrzały też dzwony, i jeszcze drżały ich serca, jakby zdyszane.
Ilu pokoleniom dzwoniły na życie i śmierć, ile wieści rozniosły: wojen i mordów, zwycięstw i wesela. A teraz wydzwoniły ostatnie podzwonne, i drżały ich spiżowe serca, i jakby krwawe się zdały w czerwieni pożogi. I już nie będą miały komu dzwonić, w Krośnie już nie było nikogo. Nagle żebraczka się obejrzała, ktoś się zbliżał, czając się wśród zielsk, porastających cmentarz. Nie zdziwiła się, ujrzawszy Wiktora.
— Gdzie ludzie? — spytał szeptem.
— Poprowadzili ich do miasteczka.
— Jakto? Wszystkich?
— Kogo zastali.
— Jakże to było? Jak się to stało? Zaco?
— Za to żeście słabsi, a jeszczeście coś mieli! Ja to niczego się nie boję, nic nie mam i wszystko. A gdzie dziewczyna twoja?
— Tam w lesie, bez ducha leży. Co nam robić?
— Ano, jak w siły dufacie. Chcecie z tamtymi na osiedlenie nowe iść, to wam droga do miasteczka. A chcecie tu ostać, to idźcie w las, jako zwierz borowy żyjcie. Ostawiłeś mnie w chałupie, tom z niej tu ściągnęła do dzwonnicy trzy wory, com znalazła w nie napchałam, i jedną skrzynkę z alkierza, com udźwigała, też przywlokłam. Nie patrzaj na zgliszcza, noc krótka, zabierajmy, co uniesiemy, w las. Tam gdzie w ukryciu przykucniem, poradzim. Uchodźmy tymczasem, bo tu może chłopstwo nadbiec. Już to wszystko skończone!
Nic więcej nie mówili z sobą. Po chwili wynurzyli się z dzwonnicy obładowani i poszli ku lasom. Wybiegła naprzeciw nich Marcelka.
— O Jezu! Byliście przy tem! Jakże się to stało?
— A cóż, przyszli, porządek swój zrobili — i poszli.