Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/47

Ta strona została przepisana.

Żydówek suknie szyje, u niej, czworo dzieci, ona jaśnie pani nigdy nie zapłaci.
— Czy pan Abram znał pana Mikuckiego?
— Nu, ja jego znał. Wun dzieci uczył, póki jemu nie zakazali. Wun pięknie pisać umiał, jego chcieli za pisarza do sądu wziąć, wun nie zechciał. To bardzo porządny człowiek był, ale on nie umiał, jak żyć. Ze zgryzoty umarł, tyle dzieci zostawił, co to za rozum!
— Każdy ma rozum dla siebie. On o dzieci był spokojny umierając. Pohodują się w moim dworku. Nie sprzedam tej posesji, panie Abram.
— Nu, niech jaśnie pani sobie pomyśli. Ja jest zawsze na to kupiec.
— A gdzież jest to bydło? Poślę Siemaszkę, żeby je obejrzał. Zapłacę za nie gotówką.
— Jaśnie pani nie chce sprzedać tej Horbani?
— Las owszem, ziemi nie.
— Na co jaśnie pani ten piach? Co z niego za intrata?
— Nie będę panu tłumaczyć tej intraty, bobyśmy się zapewne nie zrozumieli. Raz na zawsze tylko zapowiadam, że ziemi u mnie niech pan Abram nie targuje. Nie sprzedam ani morga nikomu, nigdy, za żadną cenę.
Ani głosu nie podniosła, ani zmieniła tonu, ale Żyd jakby się stropił, poczuł, że popełnił wielki jakiś błąd. Patrzał na nią i stracił rezon — i umilkł, chrząkając zakłopotany.
— Gdzież jest to bydło? — powtórzyła pytanie.
— Ono jest w Duszni, u posesora.
— W Duszni! Więc to bydło krośniańskiej szlachty! Teraz jej głos się zmienił. Zabrzmiał, jak dzwon.
— Nu, nu! — wybełkotał Żyd przerażony. — To wuno było z Krośny. Jego sprzedawali. Ten Żydek z Duszni zapłacił gotówką. Pół roku blisko u siebie trzyma, karmi.
— Panie Abramie, żyjecie tak z dziada pradziada na tej ziemi, z nami. Teraz ja was pytam, gdzie wasza