cenia przyniosłem.
Podał dwa z drutu misternie splecione kółka.
— Znalazłem drut na pogorzeli u nas. Uplotłem. Nie stać nas na inne, uszanujemy by szczerozłote.
Ksiądz począł święcić, wzruszony. Potem, oddając, rzekł:
— Dadzą wam szczęście. Ufajcie!
— Wiarę mamy i nijakiego lęku.
Pocałował rękę księdzu i chciał odejść.
— Czekajże. Tu coś znajdę przecie, byś się pożywił. Ot, jest w szafie chleb, wódka, masło, odpocznij, zjedz.
— Bóg zapłać. Jakżebym jadł bez niej. Pójdę.
— A gdzież ona?
— W cegielni, het za cmentarzem. W nocy dziś przyszliśmy i ukryli się.
— To weźże, co tu jest, i zanieś. To wy tak bez ciepłej strawy żyjecie?
— Jesienią, w borach czasem nieciliśmy ogień. Teraz straszno, daleko dym i blask widać.
Ksiądz oddał mu pół bochenka chleba, trochę masła i sera, wódki odmówił.
— Nie wypijemy ani kropli. Jeśli łaska, wezmę trochę soli i cukru — poprosił.
Wsunął otrzymane zapasy w zanadrze, za swój wytarty kożuch i, raz jeszcze podziękowawszy, wyszedł. Ksiądz go przeprowadził do furty. Śnieg sypał bezustannie. Zbieg radował się, bo zacierał ślady.
Wyszedł na drogę, dobrnął cmentarza i ruszył w pole ku opuszczonej w zimie cegielni.
Było to dobre schronienie, bo nikt przy niej nie mieszkał, a zapas cegły był wyprzedany. Zaspy śniegu utworzyły się wokoło, i Wiktor po pas zapadał, zanim się do pieca dostał. Usunął jakąś deskę i w czarnej czeluści przepadł. Śnieg po chwili zasypał i ślady jego i otwór.
Nad ranem śnieg padać przestał, mróz był niewielki, ludzie zaczęli się sposobić do tradycyjnej wigilji.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/51
Ta strona została przepisana.