Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/56

Ta strona została przepisana.

Nie umiała więcej. Codzień to odmawiała.
Wstali teraz z braciszkiem i, wspinając się na palce, wyciągając szyję, pocałowali dwa najniżej wiszące dagerotypy.
Wszyscy powstali z kolan. Pan Ksawery chciał dźwignąć chorego, ale ten sam wstał i pierwszy raz wymówił:
— Maryniu, chodź do mnie!
Dziewczynka przybiegła, wyciągnął do niej ramiona, przygarnął do piersi i ucałował.
— Wujek zdrów! Wujek gada! — poczęła wołać.
Ale on wyczerpany, upadł w fotel.
— Dzieci, do stołu. Nie męczyć wuja! — zakomenderował pan Ksawery. — Ani mru-mru, bo nie dostaniecie niespodzianki. A możebyś się położył, Stasiu?
— Nie, nie! — zaprzeczył chory. — Z wami, z wami!
Zasiedli wszyscy do stołu. Wieczerza była krótka, ale tylko dzieci jadły i pan Ksawery, tamtych dwoje ledwie tknęli, i pani marszałkowa zaraz po ostatniem daniu wyszła do siebie. Za nią wysunął się chory, a wtedy dzieci rzuciły się do dziadka z prośbą o niespodzianki.
Zjawili się też Siemaszkowie, stara Monika, Drozdowski, a każde coś dzieciom przyniosło. Dostały gwiazdkę z kolorowego papieru, orzechów, rodzynków, a wreszcie ukazały się prezenty i pana Ksawerego: para królików dla Maryni, łuk i strzały dla Kostusia.
Rozpoczęła się wielka uciecha.
Służba, przyjaciele przyglądali się, powtarzając:
— Sieroty, nieboraczki, panięta takie, ot, czem się to raduje. Jak te pisklęta porzucone!
Aż dzieci, nacieszywszy się darami, przypadły do pana Ksawerego.
— Dziadziu, zaśpiewaj, zaśpiewaj.
Roześmiał się Siemaszko.
— Ot, czego się to napiera.
— A co wam, bąki, śpiewać: Aaa, kotki dwa?
— Nie, to co to: hu ha! — zawołał chłopak.