Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/61

Ta strona została przepisana.

się, ciągle choruje i płacze, kędy pójdzie, błądzi, mało co widzi, nic nie słyszy. A oboje co nocy czegoś się boją, a codzień wyglądają czegoś złego, bo czują, że źle zrobili. Aż tu raz, gdy zeszli się z sobą i gorzko płakali, przychodzi do nich taka stara, stara baba i pyta ich: Czyje wy dzieci? A oni mówią: My po Warcie sieroty. Jakże wy Warty sieroty? A gdzież wasz dom? pyta. Zgubilim! powiadają. A gdzież wasz znak? Odebrali ludzie, nie wiemy, gdzie schowali. My nic nie wiemy. I płaczą, płaczą. Tak stara powiada: Pójdę ja do matki waszej do nieba i spytam, ona pewnie z nieba wszystko widzi, to wam poradzi. Poszła, poszła, niema jej, niema, aż wraca. Tak, powiada, matka gniewna na was, ale że u Boga jest, to i miłościwa, więc powiada, niech dzieci idą Wisłą w dół, do skały, co na niej zamek stoi, i tę skałę kują, aż do głębi ziemi, a pod tą skałą medaliki znajdą i moc, i rozum, i głos, i sławę odzyszczą. A że słabe są i małe, tedy ja im dam pomocniki bardzo wielkie, a będzie ich trzech; jeden się zowie Pan, a drugi Duch, a trzeci Krew...
Pani marszałkowa wyszła na środek izby:
— Co wy im opowiadacie, kobieto! Toć one nic nie zrozumieją, a tylko im się w główkach pomiesza.
Żebraczka wstała, pokłoniła się nisko.
— Toć kilkoletnie dzieci. Za małe! Skąd wy umiecie takie dzieje, takie bajki dla starych.
— Starym gadać, małym słuchać! Wielmożna pani, słuchają, zapamiętają, jak czas przyjdzie, zrozumieją — odparła, szorstką swą dłonią gładząc głowy dzieci.
— Moniko, zaprowadź je spać.
— Babuniu, choć jeszcze chwileczkę. Co się stało na końcu.
— Opowiem potem, ptaszyny, opowiem!
Dzieci wyszły niechętnie, płacząc. Grymasiły przy rozbieraniu, myliły się przy pacierzu.
Ledwie wyszła Monika, z łóżeczka Maryni rozległ się szept: