Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/66

Ta strona została przepisana.

się nie oprą, aż zagranicą. Ale ich pewnie już gdzieś na Wołyniu połapali.
— A ty, babo, skąd?
— Aż z za Owrucza. Tekla mi na imię. Ojciec rymarzem był, mąż stolarz. Umarł, dom spalił się, poszłam na żebry.
Mówiła tak czysto po rusińsku, że nawet nie spytano, jakiego jest wyznania.
Dniało, gdy wjechali do miasteczka, żebraczka wysiadła u pierwszej chałupy i podreptała w stronę rynku.
Tam, w karczmie, na podsieniu przesiedziała, aż dzień się zrobił, a potem wsunęła się do izby szynkowej i w kącie przy piecu doczekała się dzwonów na Mszę.
Przez cały ten czas przyglądała się ludziom, co wstępowali, gadała z nimi, wszystkiego, co się w okolicy działo, bardzo ciekawa.
Gdy dzwony zagrały, poszła do kościoła. Był dość pusty, miejscowi odbyli Pasterkę, siedzieli po domach, ze wsi mało kto został w kraju.
Po Mszy stara poszła w ulicę mieszczańską i wstępowała od domu do domu. Nie żebrała natrętnie, nie dopraszała się niczego, ale ją znano, i każda gospodyni dawała chętnie kęs pieroga i okrasy, słuchała wieści z dalekich dróg. W ten sposób wstąpiła wreszcie do zagrody Bohuszewicza — już wieczorem.
Trafiła na gwałtowną scenę.
Bohuszewicz był podpity i wymyślał swej słudze, przystojnej, zuchwałej dziewce.
— Pochwalony Jezus! — uciszyło krzyki.
— Czy pozwolicie mi, gospodarzu, spocząć i zanocować w domu waszym? — rzekła u progu.
— Czemu? Nocuj! — burknął.
Stara usiadła na ławie u komina, rozebrała się z sakw, chusty i, milcząc, grzała ręce. Bohuszewicz, rozparty w kącie na zydlu za stołem, jął się jej przypatrywać.
— Gdzieś ja ciebie już widział babo! — rzekł.