Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/72

Ta strona została przepisana.

czyniono przypuszczenia i domysły. Przy dziecku nie było żadnego znaku. Był to chłopak paromiesięczny, ciemnooki, tęgi, zdrów. Dopiero stara Monika, przetrząsając mech i szmaty, znalazła kawałek papieru, oddarty z jakiejś książki, na którym koślawemi literami i krwią było nakreślone: Katolik Marcin. Nie opuść, Boże.
Wszyscy spojrzeli po sobie, pokiwali głowami, kobiety poczęły nosem pociągać z rozrzewnienia.
— Ktoby opuścił! Boże litościwy! A toć ja go wezmę, uchowam! — zaczęła Monika.
— I moja stara go weźmie! — rzekł Kacper.
— Akurat, weźmie, łaska! — wykrzyknęła Siemaszkowa. — My go wcale nie mamy do dania!
— A dlaczegóż wy? Wasze to?
— A nasze. My znaleźli, to nasze!
— Położyli pod oficyną. Takie same nasze, jak wasze.
— Było wyjść. Leżeliście wszyscy w pierzynie. Ruszył się kto? Leżałoby do rana i zmarzło.
— Niewiadomo komu pani przeznaczy. Pani oficyna i dwór! Dziecko nie grzyb, żeby je brał ten, co podniesie.
— A nie łomoczcie, baby — huknął Siemaszko. — Mleka zagrzejcie, pewnie głodne!
— Ja sama dopatrzę, nie potrzebuję nianiek — ofuknęła Siemaszkowa. — Rano idźcie do pani! Tymczasem to moja stancja i od dziecka zasię.
Wszyscy obrażeni wyszli, a wtedy ona prędko rzekła do męża:
— Siedź tu i pilnuj, ja zaraz do pani skoczę. Ja się nie dam uprzedzić.
Dziecko zostało powierzone przez panią marszałkową Siemaszkom. Dworscy mały czas byli obrażeni za tę łaskę — potem uspokoili się — nastąpiła zgoda, i w izbie u ekonoma przez cały dzień była któraś z kobiet, niańcząc małego. Pewnego powszedniego dnia rankiem, Siemaszko z panią i żoną, zawieźli chłopca do kościoła. Ksiądz go ochrzcił prawie skrycie w swoim pokoju, żeby jak naj-