Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/74

Ta strona została przepisana.

matka kędyś jest nieopodal.
Ale kto byli ludzie, jak się zwali — tego nikt w Grelach nie wymówił nawet w największem zaufaniu.
Przeszła wreszcie zima. W wigilję Zwiastowania Siemaszkowa siała rozsadę w ogrodzie. Było wyjątkowo ciepło tego dnia i bocian, ledwie przybyły, żerował nad stawem, a Kostuś z Marynią szukali po murawach świeżej trawki dla królików, gdy za płotem rozległ się głos, coś przeciągle śpiewający.
Dzieci ciekawe tam pobiegły i wnet rozległy się ich radosne głosiki i ukazały się na dróżce ku inspektom wiodącej — rozprawiając z kimś. Wyjrzała Siemaszkowa.
— Jak się macie, matko! — rzekła i ona życzliwie. — Zawędrowaliście znowu do nas z wiosną. Skądże idziecie?
— Zdaleka. Cóż u was słychać!
Żebraczka usiadła na pniaku starej gruszy. Powiodła wkoło oczami.
— Wczesna, piękna wiosna. Dzieci zdrowe, a pani wasza w zdrowiu trwa?
— Dzięki Bogu. Pisuje często. Bo to do Petersburga wyjechała starać się o uwolnienie państwa Jurjewiczów.
— Tatuś z mamusią w Tomsku. Babunia mówiła wyjeżdżając, że jesienią wrócą — zaszczebiotały dzieci.
— Wrócą, wszyscy wrócą. Byle w życiu zostali. Ot, wilgi wracają i słowiki i skowronki! A jakże tu w waszej stronie, spokojnie?
— Ot, jak po dżumie. Kto wytrzymał, to się dźwiga. W Kozarach Żyd, dzierżawca generała, panią Horbaczewską wywieźli z naszego dworku, po majątkach co zostały, ludzie siedzą cicho, chłopi już na najem chodzą, jakoś się gospodarka ładzi — nawet mój stary mówi, że lżej idzie jak za pańszczyzny.
— A wuj Staś, co był chory, już wyjechał, a dziadzio Ksawery w Warszawie — rzekła dziewczynka.
— Au pani Siemaszkowej jest mały chłopczyk,