Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/83

Ta strona została przepisana.

Odniosę.
— Gadaj to głupim! I krokiem z domu dziecka nie dam — zacięła się ekonomowa.
Żebraczka podeszła do Siemaszki, wyprowadziła go na ganek, szeptała chwilę. Potem on do izby wszedł, fuknął na kobiety, żonę od kołyski odtrącił, wziął dziecko, dał je żebraczce i drzwi zamknął.
— Nie ruszać się, nie iść za nią. Odniesie! Dawaj obiad, Sabina.
Ale ekonomowa dostała ataku łez, a potem złości, wszyscy obecni dolewali oliwy do ognia.
— Zabrała i tyle ją zobaczycie. Pewnie rodzice podkupili! Przepadło!
— Ach, żeby pani była. Miałbyś ty, miałbyś! Ale ja jej wszystko powiem! Ty cyganie, Herodzie, durniu! — krzyczała żona.
Siemaszko sam sobie z garnka nalał barszczu i niewzruszony, począł jeść z wilczym apetytem. Potem fajkę zapalił, i odpoczywał, raz wraz zerkając w okno.
Przeszła tak godzina.
— A ot i wraca! — rzekł wreszcie.
Siemaszkowa rzuciła się do drzwi, naprzeciw żebraczki, porwała dziecko, wniosła w triumfie do izby.
— Patrzcie! Mokre od rosy! Słyszane to dziecko po lesie nosić.
Stara weszła, poczęła nakładać swe sakwy, wzięła z kąta kij.
— Oj rosa, to rosa! Słona rosa i gorąca. Nie ścierajcie tej rosy, jako święconej wody! Niechże wam się hoduje i rośnie zdrowo. I wy bywajcie zdrowi, dobre ludzie, i wy lasy smutne, i strono spustoszona. Póki życia co rok wstąpię, zobaczyć, jako trwacie. Bywajcie zdrowi i nie zapominajcie, co w tych lasach było, nie zapominajcie, i dzieciom powiadajcie.
Zabrała się do drogi — w progu pokłoniła się, przeżegnała — i odeszła, szybko niknąc w zaroślach. Patrzyli za nią wszyscy — milczący!