Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/89

Ta strona została przepisana.

zmrok końca listopada. Tak biegnąc, chłopak rozmyślał, że dziś weźmie u Rosenblattów 8 rs. i co za nie sprawi. Przedewszystkiem baszłyk i nowe przyszwy do butów, potem ojcu cygar, Maryni ciepłe rękawiczki i na kolację przyniesie kiszki pasztetowej! Będzie bal, bo i Lisiecki będzie!
Ani się obejrzał, jak już był na Lesznie. Rosenblatt stary trudnił się handlem grzebieni, żona handlowała pierzem, dzieci było pięcioro. Kostuś uczył niby jednego trzecioklasistę, ale dwaj młodsi uczyli się też przy tymże stole i tak się zdarzało, że każdy zwracał się do korepetytora Leosza, aż wreszcie przeszło to w stały zwyczaj.
Weszło też w zwyczaj, że Rosenblattowa wsuwała się podczas lekcji i, uśmiechając się dobrodusznie, podsuwała chłopcu mały fajansowy talerzyk z trochą faszerowanej ryby.
Zpoczątku odmawiał, dziękował, tłumaczył się, że dopiero co jadł obiad. Żydówka kiwała głową.
— Nu, nu, co to szkodzi. Pan taki duży, znajdzie się miejsce. Za młodu trzeba dużo jeść. To jest dobra ryba, szczupak. Jak my byli na wsi, to dziedzic moją rybę za specjał jadł.
I zostawiała potrawę pieprzną i korzenną, której zapach drażnił zgłodniały żołądek chłopca. Czasem wytrzymał, czasem zjadł, ale w domu wstydził się do tego przyznać i, ilekroć nie oparł się pokusie, miał straszne wyrzuty ambicji i strach, żeby się to nie odkryło! Dziś, jako w piątek, stary Rosenblatt asystował lekcji. Siedział pod piecem i zdawał się drzemać, ale czasem oczy jego bystro obejmowały chłopców i nauczyciela. Gdy zadania były odrobione, wstał i ukłonił się.
— Bardzo panu dziękuję. Byłem dziś u dyrektora, ja tam czasem chodzę, bo to widzi pan, tego interesu szkolnego trzeba bardzo pilnować. Ja chcę, żeby te chłopcy uniwersytet pokończyli, żeby oni bankierami byli, nie takie proste Żydy, jak ja. No, to ten dyrektor mówił, co Leosz bardzo zmądrzał, on dobre stopnie ma! Nu,