— My się nie smęcim. Może kiedy tam wrócim.
— Oj, ciężko! — szepnął Żyd i obejrzał się trwożnie.
Kostuś schował pieniądze i zabierał się do wyjścia.
— Krejne! — zawołał Rosenblatt i szepnął żonie.
Po chwili wniosła coś owinięte w papier.
— Niech pan do herbaty dla tatka zaniesie! — rzekła. — To nasza szabasowa chała.
Po chwili wahania Kostuś podziękował i zabrał dar.
Miał szczery zamiar przyniesienia do domu, ale idąc na Marjensztat, ułamał kawałek, zjadł, ułamał drugi i trzeci, i gdy wchodził na trzecie piętro do Horbaczewskiej, już wyrzucił pusty papier. Ale był syty, tak syty, jak dawno nie pamiętał. Horbaczewska zajmowała cztery pokoje, zwykle tak pełne ludzi, że w nocy zajęte były wszystkie łóżka, kanapy, i zestawiano krzesła na prowizoryczne posłania.
Mieszkała właściwie sama i utrzymywała stancję dla uczniów, ale zajeżdżali do niej z Litwy krewni i znajomi, przesiadywali tygodniami bezdomni wygnańcy, wracający z Syberji, lub tacy, którzy nie mieli gdzie się podziać.
Oprócz tego stale miał u niej kwaterę w pokoiku chłopców siostrzeniec Korewo, a w jej sypialni Ludka Borzobohata, daleka krewna, kształcąca się w śpiewie i muzyce.
Horbaczewska nie miała żadnego funduszu, żyła literalnie z opatrzności, niefrasobliwa, zawsze spokojna, rada każdemu pomóc, obyć się byle czem. Nie troszczyła się, gdy nie płacono za chłopców, nie odmówiła nigdy, nikomu gościny. Sucha, siwa, ruchliwa, paliła papierosy, piła bezustannie herbatę i zawsze była zajęta cudzą troską i potrzebą, a znała z końca w koniec całą Litwę, stosunki, pokrewieństwa, interesy. Domem, kuchnią, rachunkami nie zajmowała się wcale. Od tego była “panna Duszka”, “ciocia Duszka”, lub krótko “Duszka”. Była czyjąś tam z rodziny krewną, innych nauczycielką, wreszcie w powstaniu przylgnęła do Horbaczewskiej i pozostała. Razem przebyły ruinę majątkową, razem śledz-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/91
Ta strona została przepisana.