Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/94

Ta strona została przepisana.

djował w Petersburgu, ale zjawiał się często w Warszawie i wtedy miewał z Korewą długie, tajemnicze konszachty.
Odrazu nie podobał się Duszce, bo nosił brodę i długie rozczochrane włosy, a pod mundurem wyzierała mu kolorowa koszula bez białego kołnierza.
— Jaki to kacap do was się przyplątał? — zaczęła wypytywać Kostusia.
— Żaden kacap, nasz, z Witebskiego, u technologów jest.
— Jakiś on, duszko, cudaczny. Jakieś ma nieczyste oczy. A pocóż się za “sacharmarożnika” ustroił?
— Bo on jest w tamtej partji razem z nimi.
— Z nimi! Jezu Nazareński! To on chyba szpieg.
— Co też panna Duszka wygaduje. Oni dla siebie i dla nas wolność wywalczą.
— Dla nas, oni! Czyście się blekotu najedli! Chłopcy, rozum straciliście! Oni z nami, razem! To ojcowie wieszali, a synowie tak raptem się pokochali z nami! I wy w to wierzycie! To, duszko, jest największe głupstwo, jakie w życiu słyszałam, a to jest chytrość i jakaś nowa na was zasadzka, na to młode pokolenie, co dorasta. Wy się opamiętajcie, oni wam dusze pogubią, oni was nauczą swoich sposobów, a potem trzeba wam będzie ginąć we wstydzie. Co my z nimi możemy mieć wspólnego!
— Jakto co? Krzywdę! I oni cierpią.
— Iii, duszko. To niech oni dochodzą swego, a my swego. A jak oni takie przyjaciele, to niech do nas przyjdą i na nasze się przerobią, a nie my na ich manier! A ten wasz Lisiecki brudas i wilkiem patrzy, wspomnicie moje słowa, że on jakąś nieczystą robotę prowadzi.
Chłopcy naturalnie nie słuchali Duszki, ale ona względem Lisieckiego zachowała nieufność i niechęć i przestrogi swe powtarzała jak mogła najczęściej. Wywiedziała się skądsiś o jego stosunkach i dogadywała przy każdej