Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/95

Ta strona została przepisana.

okazji.
— Jakże to? Ma kawałek ziemi w Witebskiem, starą matkę, siostrę, robotę, obowiązki, i oto podobno ośm lat siedzi w Petersburgu i niby się uczy. Co to za nauka, kiedy się skończy? Nawet na wakacje do domu nie zajrzy, ale do Samarskiej guberni wyjeżdża, lud niby oświeca. A jemu co do Samarskiej guberni, to on nie ma u siebie kogo oświecać! To, duszko, nie żaden rozum, ani robota, żeby nasi tam szli. A do nas to kto przyjdzie, syn obywatela z Samarskiej guberni? Co? To wieża Babel będzie z tego, a nie żadna wolność.
— Nie będzie wolności, aż cała ludzkość nie zrozumie krzywd i poniewierki słabych! — wyrecytowała Ludka, która się kochała w pięknym Korewie, i słuchała, mało co rozumiejąc dysput studentów.
— Iii, nie plotłabyś, duszko! Tobie w głowie wąsy Korewy, a nie żadna ludzkość! Ty patrz, żebyś konserwatorjum skończyła i kawałek chleba zarobiła muzyką, bo Korewa się z tobą nie ożeni. Ludzkość, kto widział z was ludzkość? A ja widziałam, jak na Łukiszkach ci naszych wieszali, ale o ludzkości to wtedy milczeli i nie myśleli jej stosować, tylko sznur i kule. A teraz za to taki Lisiecki im służy!
Tego dnia, gdy Kostuś, zjadłszy “chałę”, zjawił się do “wykuwania”, zastał Duszkę w wielkiej alteracji, że zaś na schodach spotkał Lisieckiego, wiedział już o czem będzie mowa.
Korewa siedział nad jakiemiś ruskiemi broszurami, ale wyglądał posępny. Duszka na rogu stołu prasowała bieliznę, pani Horbaczewska rozprawiała żywo z jakiemiś dwoma przybyłemi z Litwy paniami, chłopcy byli wystraszeni. W powietrzu czuć było świeżo minioną burzę, bo i Ludka płakała w kącie.
— Słyszałeś, Wołodźko się zastrzelił! — powitała go Duszka.
— Brat panny Seweryny? Co mu się stało?
— A co? Spytaj się Lisieckiego. Toć koledzy. On