Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/96

Ta strona została przepisana.

przywiózł tę wiadomość i dowodzi, że spełnił czyn bohaterski. Dano mu jakiś rozkaz, nie chciał, czy nie mógł spełnić, i zabił się. Ładny musiał być rozkaz. Wołodźko, taki porządny chłopak! A teraz co? Matka i siostra z pracy rąk go kształciły, matka oślepła prawie od haftów, panna Seweryna resztkami sił goni, miał skończyć latem, myślały, że przy nim nareszcie wypoczną, i ot! A Lisiecki dowodzi, że tak musiał postąpić. Ale już i panią Horbaczewską z cierpliwości wyprowadził, zabroniła mu tu się pokazywać.
Kostuś spojrzał na Korewę, — tamten ramionami ruszył i mruknął.
— Głupi interes. Ja z tego wychodzę!
— Zdaje się! — zawołała Duszka. — Toć Lisiecki śmiał dowodzić, że kto do wolności dąży, ten powinien poświęcać wiarę, kraj, rodzinę, powinien kraść, mordować, a jeśli do tego nie dorósł, to palić sobie w łeb. Dzięki Bogu, że przecie się wygadał, jak to ta wolność wygląda!
— Wołodźko się zabił! — powtórzył Kostuś jakby przez sen. — A Lisiecki do nas poszedł!
— Poszedł też do was pan Stanisław, wasz wuj, ten już waszego ojca poinformuje.
Korewa wstał, zgarnął broszury, i wyszedł z niemi do kuchni. Wrócił po chwili i zaczął starannie przebierać papiery w swoim stoliku.
Kostuś wziął się z chłopcami do zadań, ale był wciąż roztargniony i spieszył.
Po chwili weszła do pokoju Horbaczewska.
— Ignaś, — zainterpelowała Korewę, — jeśli masz jakie listy lub wzmianki o tym Lisieckim, to zniszcz. Już ty mi wierz, będzie pasztet!
— To i robię! Niech ciocia będzie spokojna, dopilnuję się!
— Ot i korzyść, naszych chłopców tam posyłać. Zaraza, zguba! Teraz nie dam trzech groszy, że i Protasowicz i Szyszko i Rymwid przepadną, to wszystko jed-