Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/10

Ta strona została przepisana.

dać, kto jest ze znajomych, witać się w milczeniu, obserwować zachowanie się rodziny, ilość świateł, trumnę, przybranie kościoła.
Zjazd obywatelski był liczny, nikogo nie brakło. Nieboszczyk był długie lata marszałkiem powiatu, rodzina dawno osiadła w okolicy, szeroko spokrewniona, a przytem pogrzeb wypadł w czasie kadencji sądu okręgowego i dorocznego jarmarku i przed świętami Bożego Narodzenia, gdzie z najdalszych kątów powiatu gospodynie ściągały z powodów spiżarnianych do miasta.
W pierwszej ławce było czworo dzieci zmarłego: dwóch synów, jeden zupełnie łysy, drugi przystojny blondyn, obydwaj z krepą na rękawach i twarzami urzędowo, przyzwoicie strapionemi. Kobiety miały na twarzach krepowe welony, więc rysów trudno było rozpoznać. Tem się różniły, że jedna płakała, druga klęczała sztywno, bez ruchu.
Za niemi siedział szwagier Janickiego, Wilszyc, z zoną i dwie siostry zmarłego, potem rodzina dalsza.
Celem wielu spojrzeń był Motold.
Tłum ten cały go znał, bo potentatem był powiatu — miał w tym tłumie wrogów i zawistnych, i pochlebców i krytyków, i oszczerców, nie miał może tylko ani jednego przyjaciela. Stał wśród całej grupy obywateli i niczem się od nich wybitnie nie różnił.
Był średniego wzrostu, wyglądał na lat czter-