Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Na hałas stąd wynikły wpadła pani domu z łajaniem, ale w kuchni panowała ciemność, a winowajcy jakby nie istnieli. Wróciła tedy po światło, a kiedy z niem weszła znowu, kucharka klęła kota, Kasjan siedział u drzwi, z czapką na kolanach i czekał na «pana». Kot uciekł, wybiwszy szybę na domiar szkodności.
Po chwili urzędnik był gotów, uzbrojony, przebrany i poszli boczną uliczką ku rzece.
Śpiącego Nauma zbudził Kasjan szturchnięciem i nie zamieniwszy słowa, odbili i przepadli w zmroku. Noc była «na starym miesiącu» ciemna i opary słały się nad wodą. Naum sterował, Kasjan łódź pędził, że aż woda warczała. Urzędnik próbował zorjentować się w kierunku, ale wnet się zgubił — próbował wybadać chłopa, ale Poleszuk jak nie chce mówić, drwi z najlepszego sędziego śledczego, a Naum mówić nie chciał. Kasjan zaś zamiast odpowiadać, począł prawić o jakimś akcyznym kontrolerze, którego w Woronnem znał i różne jego nieprawości wiedział. Te sztuczki kolegi tak zajęły urzędnika, że do reszty na drogę nie uważał. Tak płynęli godzin parę — chłopom od potu poczerniały na plecach koszule — zamieniali czasem parę słów, nie ustawali w pracy ani na chwilę, spoglądali czasem z niepokojem na gwiazdy.
Nareszcie zwolnili, poczęli nasłuchiwać, kocie ich oczy wierciły ćmę mgły. Byli wśród czarnych olch — w jakiemś ciasnem, wodnem przejściu.