Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/105

Ta strona została przepisana.

— Braciszka pilnuje! — roześmiał się Naum.
I zaczął śpiewać, potem tańczyć, wreszcie zwalił się na ziemię i zasnął.
Kasjan bardziej był do wódki nawykły. Jeszcze się trzymał na nogach, jeszcze coś bełkotał, jeszcze niby wyszedł na poszukiwanie zbiega, ale ledwie odszedł parę kroków, ogarnęło go powietrze, wyciągnął się na ziemi i rzekł:
— Człowiek nie maszyna. Wiosłował, gościniec panu dał — noc się przemordował. Będę spać, swoją rzecz zrobiłem!
Urzędnik został sam.
Słońce weszło — oświetliło całą tę kryjówkę. Żyd skrępowany, nie dawał znaku życia, obaj socjusze mogli też śmiało za trupy uchodzić.
Urzędnik obejrzał fabrykę; spirytus pędzono z mąki, której worów było pełno w ziemiance, urządzenie było pierwotne, ale mogło wydać parę wiader na dobę. Jednakże oprócz baryłki, z której się chłopi uraczyli i z tego, który pędzono w chwili wejścia, nigdzie zapasu nie było.
Należało teraz spisać protokół, ale ku temu nie wiedział akcyźnik ani gdzie jest, ani jak się żyd nazywa. Należało więźnia dostawić do miasta, ale chłopi pijani spali. Głód, niewczas zaczął dokuczać, więc urzędnik wypił parę kropel fabrykatu, splunął i owinąwszy się w burkę, zasnął. Gdy się obudził, słońce stało wysoko. Zerwał się, zaczął budzić Kasjana, wołać, łajać, ale nie wiele więcej było skutku, jakby chciał