Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/108

Ta strona została przepisana.

cił i wrócił do leżącego żyda. Usiadł obok niego — zapalił papierosa i rzeki:
— Będziesz sobole paść, Moszku, będziesz! Kłaniaj się tam odemnie Łomace Piotrowi. My z nim hulali, dobry druh był.
— Kasjan — puść mnie. Weź pugilares cały — jest w nim tysiąc rubli.
— Oho — odrazu tyle — na co mnie! Jeszcze kto ukradnie. A więcej co u ciebie w pugilaresie jest?
— Weksle.
— A kontrakt na Czahary jest?
— Jest.
— Nu, to ja go sobie wezmę na papier do papierosów!
Odwrócił żyda na wznak, wyjął z kieszeni pugilares — otworzył, począł przeglądać.
— Czytać mnie w ostrogu nauczyli. Nie bój się, nie prosty ja mużyk. Ot — to jest.
— Kasjan, puść!
— A jak puszczę — to co?
— Ja ci powiem gdzie spirytus schowany. Dużo jest.
— Eee — nie łżesz? A jak puszczę, co ci dobrego? Złapią znowu.
— Już mnie nikt nie złapie. Za granicę pójdę.
— A baba i bachory?
— Oni się tu tak schowają, że ich nikt nie znajdzie.
— Zadatki ty już pobrał za łąki? Ile?