Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/111

Ta strona została przepisana.

dzialnością — słuchali pokornie komendy, gróźb i wymysłów.
Na rozkaz zagwoździli drzwi i okienko ziemianki, urzędnik je opieczętował, przyglądali się temu uroczystemu aktowi ze skupieniem, potem obładowali się zdobytemi rurami i baryłką spirytusu.
Kasjan szedł naprzód — Naum pochód zamykał — mrok gęstniał, urzędnik napędzał do pośpiechu, o nic już nie pytał, odkładając śledztwo na potem — by co najrychlej wydostać się do ludzi. Zdało mu się, że kołują wśród tych kęp znacznie dłużej, ale przecie dotarli do wody, znaleźli czółno. Ale i noc już była znowu głucha, niemożliwe zapamiętanie miejscowości — kierunku.
W czółnie wróciła mu też otucha i nadzieja, że dobrną do miasta. Położył się na szuwarze, ale nim zasnął, spytał jeszcze Nauma, żeby być pewnym, że Kasjan nie kłamał.
— To rządowe błota, Szczepki?
— Ale, tak! — odparł chłop.
— A ty ze Szczepek?
— Ale, tak.
— A jakże twoje imię i nazwisko?
— Moje? Ja, Iwan.
— A nazwisko? Jak cię piszą?
— Piszą — Czetyrbok.
— A żyda znasz?
— Ojoj. Jaż jego związał.