Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/112

Ta strona została przepisana.

— Ale kto on, wiesz?
— Ot, Josiela z Pomianby nie znał! — zaśmiał się Kasjan. — My jego panu jutro dostawimy.
— Nu, pamiętajcie, bo inaczej źle będzie z wami. A ruszajcie żwawo!
— Duchem zalecim. Wiemy, że pilno.
Urzędnik zmęczony, ułożył się wygodnie i zasnął.
Chłopi parli łódź co sił — nie mówili do siebie nic prawie — raz tylko Naum spytał:
— Może już?
— Nie — jak zaświeci w mieście — na wygonie — odparł Kasjan.
Z głębokiego snu zbudził nagle urzędnika krzyk. Zerwał się — poczuł, że leży w wodzie.
— Co to? — wrzasnął.
— Na pal czółno wpadło. Tonie. Do brzegu, Iwan, tu głębie! Do brzegu! Niech pan chwyta za łozę. Po nas!
Urzędnik poczuł gałęzie, chwycił za nie konwulsyjnie, wpadł do wody, ale się utrzymał — wygramolił się na brzeg. Zdało mu się, że słyszał krzyk — pluśnięcie, bicie rąk o wodę — a potem nic — ani ludzi, ani czółna — nurt tylko bił o brzeg, a ciemność wszystko kryła.
Nie miał pojęcia gdzie się znajdował, bał się poruszyć — więc się skulił i dzwoniąc zębami z przerażenia i zimna, czekał pomocy i ratunku.
Na rzece było pusto, ale po pewnym cza-