Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/113

Ta strona została przepisana.

sie — zaczęło bieleć niebo na wschodzie i urzędnik ujrzał na prawo — blisko szare masy domostw, poznał, że był o kilkaset kroków od miasta, zerwał się — i poszedł, żegnając się, jak po przebyciu zmory — czując, że to cud, że żyje. Był pewny, że chłopi potonęli, w tem miejscu głębina była okrutna, prąd wartki — do drugiego brzegu daleko. W odzieniu nie mogli daleko płynąć. Co prawda, nie bardzo mu już o nich chodziło. Jutro ruszy z policją do Szczepek — odnajdzie miejsce, puści pogoń za żydem i cyganem, w razie ich ucieczki zaaresztuje ich mienie. Tymczasem spocząć, przebrać się, jeść i spać. Nie czuł członków, tak był złamany i potłuczony.
Gdy odszedł już kilka kroków z pod krzaku łozy, dzięki któremu się uratował, wyciągnęła się z wody cała głowa i barki Kasjana. Obok wynurzył się Naum. Czepiając się krzaków, posunęli się dalej brzegiem, wlokąc za sobą sznur — aż gdy przebyli głębinę i zgruntowali — poczęli sznur na ląd ciągnąć, aż się z wody wynurzyło czółno. Puste było — nurt wypłukał rury, szuwary — wszystko — tylko wiosła się ciągnęły za niem, łykiem do brzegu umocowane. Natężywszy sił, chłopi wyciągnęli czółno na ląd, kołkiem zabili otwór w dnie, spuścili napowrót na wodę — chwycili wiosła, usiedli i pod osłoną zwieszających się krzaków, pomknęli, nie oglądając się za siebie, myśląc