Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/12

Ta strona została przepisana.

Wszyscy klęli w duchu, ale spełniali światowy obowiązek.
Na cmentarzu wśród zadymki i wichru, ksiądz spiesznie ceremonji dokończył i gdy murarze zaczęli katakumbę zamurowywać, wszyscy rzucili się do odwrotu. Młodszy syn pozostał z jedną z córek, starsi odjechali, by przyjąć gości na probostwie.
Po chwili śnieg zatarł ślady, dzwony umilkły, murarze skończyli robotę — ostatni zaprzęg odjechał — żywi wrócili do życia, Janicki został na stałej już siedzibie i zupełnym spokoju.
Już nawet nie mówiono o nim po zajazdach tego wieczora, — mówiono o stypie i o dzieciach. Stypę chwalono — smaczna była i suta, ale tych, którzy ją wydali, szarpano niemiłosiernie.
Nikt z powodu zadymki i winta nie spieszył do domu, tylko Motold o zmroku odjechał — na stypie, pomimo zaproszeń obu Janickich nie był, wymówiwszy się grzecznie, lecz stanowczo, chorobą żony i ważnemi w domu sprawami.
Stary Wilszyc z żoną poszedł wieczorem do dworku Spendowskiego, jurysty, który sprawy majątkowe i sądowe całego powiatu załatwiał, był doradcą, przyjacielem i plenipotentem obywatelskim — i tam we dwóch — starzy i czujący może już także bliski kres, poczęli nieboszczyka wspominać — i o Janickich długo i szeroko rozprawiać.