Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/121

Ta strona została przepisana.

— A niedoczekanie! — zaklął zbój i wyrwała mu się cała mściwość i wściekłość porażki, a zarazem cała moc żądzy. — Ja jej do czasu narowić się daję — w ręku moim ona, ino jeszcze nie duszę. Czyżby ja jej bić siebie dał — ot dla komedji pozwalam. A jakby się ośmieliła drugiego hołubić, albo się z kim zadawać — toć ostateczna jej wtedy godzina. A moja ona będzie po woli, czy po niewoli.
— Słuchaj, więc się żeń z nią. Daj sobie pokój z włóczęgą — ustatkuj się. Będziecie sobie żyli w Czaharach i wieku dożyjecie. Co tobie za chwalba dręczyć dziewczynę — onać zawsze słabsza od ciebie.
— Aha — kiedy ona mnie nie chce! W oczy pluje — że cierpieć nie może. — A jaż mam ustąpić — a za nic! — Ubiję — a mieć muszę!
Przestała nalegać, ani chciała przekonywać szaleńca, on też jakby się zawstydził wybuchu — milczał długą chwilę. — Ptactwo grało majową pieśń — myśl Zośki poszła daleko do brata, ukochanego Wacława.
— Rządcę z Ługów znasz? — spytała Zośka.
— Toć mój swat i druh, Miron Szczerba.
— A komużeście to razem dokuczali?
— Ot, potem kiedyś powiem, jak on mnie słuchać nie zechce — bo kiedy ja teraz panienki komisarz — to on podemną. Słyszałem w Czaharach onegdaj, że on z paniczem Lolkiem jakąś okazję miał — o jakieś konie.