Ojciec otrzymał pozew, żyd jakiś weksle jego do sądu podał, stary Janicki do miasta pojechał, dowiedział się, że weksle od syna jego pochodziły, przez drugie już ręce żyd je dostał.
Stary weksle wykupił, Wacława wezwał do siebie. Wacław zrazu zaprzeczył, na widok weksli osłupiał, gdy posłyszał, że je żyd dostał od niejakiego Bronikowskiego, do winy się przyznał.
Spoliczkowany, wyklęty przez ojca, ani się nie korzył, ani tłumaczył, odszedł z domu i przepadł. Przed wyjazdem na Zośki błaganie, obiecał, że jej da znać, jeśli żyć będzie, gdzie się znajduje. Umówili się, że uczyni to za pośrednictwem anonsu w gazecie, dla niej tylko zrozumiałego. Szukała i czekała rok napróżno, nareszcie znalazła adres. Na Kaukazie był, pracował jako wyrobnik. Odtąd pisywała do niego i tej zimy po śmierci ojca spotkali się po pięciu latach w tem samem gubernjalnem mieście, gdzie on ongi pracował. Miała go dotąd w pamięci i ściskało się jej serce żalem na to — jego oczy zagasłe i smutne, jego głos bezdźwięczny, zupełna apatja, a nadewszystko jego uśmiech gorzki i ironiczny, gdy go swą młodością, zapałem otrząsnąć chciała, namówić do życia. Chciała pełnomocnictwa, dał jej, słuchał obojętnie o śmierci ojca, o braciach, o Bronce, słuchał obojętnie i jej planów i zamiarów.
— Mnie nie trzeba — rzekł, gdy pytała, co robić z dochodem z Ługów. — Użyj ich na co
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/123
Ta strona została przepisana.