Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/125

Ta strona została przepisana.

«jeszcze» jest brudno. Zaczęło się dopiero gruntowne szorowanie i skrobanie, które zajęło cały dzień. Ale Zośka jeszcze nie odważyła się nocować i wolała kazać sobie posłać w pustej obórce.
Przez ten czas chłopi, jak mrówki, wzięli się do narządzania grobli. Dziesiątki łodzi zwoziły łozę, setki rąk biło pale, znosiło darninę, piasek, borykało się z nurtem. W młynie została pustka; bat, na którym stał, przeciekał — sprawniejsi cieśle i majstry wzięli się do tej roboty — stukały siekiery, komenderował nowo zgodzony młynarz, stary Sachar — a wszyscy zwijali się ochoczo i wesoło — jakby honorem całych Sydorów był ten «nasz młyn». Wieczorem Kasjan, niewiadomo skąd, dostał wódki, chłopi się rozłożyli koczowniczo na nocleg, zapłonęły ogniska i Zośka długo zasnąć nie mogła, taki gwar i wesołość ogarnęła zwykle milczących i sennych Poleszuków.
Nazajutrz robota poczęła się od świtu, ale wśród chłopów nie było już Kasjana. Spytała o niego, odpowiedziano: «nie widzieli», a gdy badała, gdzie się mógł podzieć, Naum rzekł jej szeptem:
— Poprzysięgli my mówić «nie widzieli» — i panienka niech to samo mówi — on tak przykazał. Poszedł, a my «nie widzieli». Musi, tak trzeba, on chytry. Kazał Mirona z Ługów do panienki zwołać, pobiegł już chłopiec na kładki