Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/126

Ta strona została przepisana.

po owego, a my tu wiemy co robić. Kasjana my nie widzieli — znać, nie znamy.
Pokręciła głową, ale, że miała moc rzeczy do roboty i obmyślenia, więc nie rozwiązywała zagadki.
O południu zjawił się wielkorządca z Ługów.
Ten się nosił z waszecia, żołnierską miał postawę i ruchy, spryt i dworską ogładę na twarzy.
W progu się jak struna wyprężył, w oczy patrzał, rozkazu czekał, sługa to był urobiony przez starego Janickiego, który despotą był, dużo wymagał, ostro trzymał, ale hojny był w nagrodzie — nieubłagany w karze. Miron służył w Ługach już piętnaście lat, co było dowodem, że umiał i znał służbę.
— Zawołałam cię, Mironie, żeby oznajmić, że Ługi należą teraz do panicza Wacława, wraz ze wszystkiem, co się w nich znajduje — i że panicz Wacław — pod mój nadzór i rząd je oddał — więc do mnie się masz we wszelkiej sprawie odnosić — i mnie słuchać.
— Tak jest! — Rozumiem! — odpowiedział w ukłonie.
— Zdajże mi raport z siewów i stanu inwentarza.
— Zasiano owies cały, sto morgów — ług dotąd pod wodą — kartofli sadzone pięćdziesiąt morgów. Bydła mam pięćdziesiątsiedm sztuk — same byki — koni w stadzie sześćdziesiąt-