ośm, na stajni pięć ogierów. Źrebiąt tegorocznych osiemnaście.
— W śpichlerzu masz co na sprzedaż?
— Trochę owsa — cały jęczmień.
— Nie zabrali do gorzelni?
— Chcieli — ale nie miałem przykazu od starego pana, bo umarł i nie kazał — kogo słuchać.
— Więceś nic nie dał? Nie ciągali cię, nie wypędzili?
— Chcieli. Na sąd podali — ale potem do sędziego ja sam się tylko stawił. Powiedział swoje — od nich nikogo nie było, praw wróciłem.
— A kartofliś sprzedał resztę?
— Tak jest — sprzedałem do Łasicka — jeszcze za twardej drogi przez błota dostawił. Pieniędzy nie brałem — kwit mam na czterysta rubli.
— Pieniędzy ci nie potrzeba?
— Nie. Najem ja raz w rok na Pokrowę obliczam.
— Masz ci tu na kwicie adnotację — odbierz w łasickiej kasie należność za kartofle i sprzedaj jęczmień. Pieniądze mi przyniesiesz — pojutrze będę w Ługach, pokażesz mi co jest i co zrobiono. Konie zapewne są na sprzedaż?
— Tak jest, piętnaście.
— Ocenimy je — postarasz się być także.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/127
Ta strona została przepisana.