Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/128

Ta strona została przepisana.

— Pan Karol był onegdaj — chciał cztery wziąć.
— Nie dałeś?
— Już mi graf Łasicki przykazał tamtej niedzieli na promie, że Ługi w panienki ręku teraz. Powiedziałem paniczowi, żeby od panienki kartkę wziął. Stał łajać, potem w zęby dał, więcej nic. Koni taki nie wziął.
— Nie miał prawa — jesteśmy podzieleni.
— Panienka może przykaże sobie tu posłużyć?
— Jak będzie potrzeba, to cię wezwę. Możesz wracać do domu teraz.
Miron w pas się ukłonił i wyszedł wprost do chłopów po wieści i nowiny. Nie rozumiał, jakim cudem Moszko tak prędko ustąpił i gdzie się podział — ale i Sydorce tego nie wiedzieli, albo nie chcieli wiedzieć. Dowiedział się też, że Semki starosty od kilku dni niema, że go syn szukał, ale nigdzie nie znalazł — utopił się pewnie przy chacie — woda kiedyś wyrzuci. O Kasjanie naturalnie mowy nie było, bo, jeśli go Miron i znał, nie rad był wspominać.
Kasjan zaś tymczasem był już w Woronnem i wkwaterował się do brata, opowiadając, że na flisach był, febry dostał i wyleżeć się musi.
Nie bardzo w febrę wierzono, bo miał po twarzy szramy i sińce, więc przeczuwano jakąś tęgą bitwę, ale go nikt nie śmiał pytać, a że go