Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/13

Ta strona została przepisana.

Spendowska z Wilszycową opowiadały sobie miastowe i wiejskie kłopoty ze służbą — mężczyźni przypominali lata młode, szkolne koleżeństwo z Janickim, potem wyrzekać zaczęli na młode pokolenie.
— Czy zostawił chociażby testament? — spytał Wilszyc. — Bo ostatniemi laty tak zdziwaczał, że już i do mnie nienawiść czuł i ledwie jakie słowo bąknął. Wacław go dobił.
— Hm, zapewne, nieprzyjemna była sprawa — zamruczał Spendowski. — Jednakże niczem nie jest dowiedzione, że Wacław te weksle pofałszował.
— Toć się przyznał.
— Przyznał się, ale na co i gdzie wydał te pięć tysięcy rubli — śledziłem — i niczegom nie odkrył.
— Zabrał ze sobą. To jasne.
— Nie może być. Weksle Kahan trzymał dwa lata — zanim podał do sądu. Żeby Wacław pieniądze miał, toby zapłacił, gdy mu je ojciec w twarz cisnął i przeklął. Ja przy tem byłem i Wacława znałem dobrze. Wie pan, co powiem — on z nich najlepszy, on i Zośka.
— Panie Florjanie, a wam co się dzieje! Nie chwalę ja tamtych, ani rachuję na nich, ale zawszeć bez skandalu żyją! A ten hańby naniósł, a ta warjatka — jak ją przez ambasadę, jako małoletnią, ojciec sprowadził z Paryża, to mały wstyd był? Co wyrośnie z dziewczyny,