mi ręce i nogi pokręciło, jeśli ja wiem — czego pan chce od mojej niewinnej duszy. Tajna gorzelnia — ja i nie słyszał o żadnej — nie tylko do niej wodził.
— I Josiela z Pomian nie znasz, ani cygana — to prawda — bo ich na świecie niema! — szydził urzędnik.
— Tego ja nie wiem — może takie są — ja w Pomianach z rodu nie był.
— A twego kompana Czetyrboka — też nie znasz?
— Czetyrboka Wasila? Ja znał — był leśnik w Peretopie — ale pomarł w Wielkim Poście. I pan jego widział, tylko może nie pamięta. On do gorzelni naszej w Woronnem drwa dostawiał. Taki rudy był, z suchą ręką. A na co on panu potrzebny? Jego syn żyje, młynarzem jest w Wydmuchach. Ale my z nim kompanowali do jednej dziewki, tylko — i to ją trzeci wziął — z Łubieńca gospodarz, jakże mu to — Czmiel zdaje się — nie pomnę.
Podczas całej tej rozmowy urzędnik z pasji odchodził od zmysłów, a za jego plecami koledzy za stosy aktów i pulpity się kryli, dusząc się ze złośliwego śmiechu. Kasjan nie patrzał, a widział wszystko; twarz jego zwykle zuchwała i bezczelna, była teraz na pół głupkowata, na pół obrażona, potem zmieniła się nagle w grymas filuterny. Śmiechy audytorjum dodawały mu humoru.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/131
Ta strona została przepisana.