Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/132

Ta strona została przepisana.

— Proszę waszej wielmożności, to jakąś sztukę ktoś urządził, ktoś kiepsko zrobił ze mną i z panem. Żeby pan, zamiast się źlić, rozpowiedział, jak co było, toby ja może zrozumiał, o co panu chodzi i jaby tego franta znalazł. To i Czetyrbok w tem był? Jakże to? Ja jego za uszy panu dostawię — jak on śmie szczekać, że ja pana gdzieści woził, kiedy ja w Woronnem nieszczęsny chory leżał. Woził ja pana prawda, ale dawno, siedm lat temu, do tej wdowy, co to pod Peretopem w folwarku siedziała. Pamięta pan. Co to my nocowali.
Teraz już ktoś z za pulpitu nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Urzędnik też nie wytrzymał i dał Kasjanowi w ucho, a potem go za kark uchwycił i wyrzucił go za drzwi — w ręce uradnika.
— Zamknąć do aresztu. Niech czeka na śledztwo.
Dla Kasjana nie było to nic strasznego — areszt znał i dozorców i regulamin i wikt i lokal. Był też pewny, że ani nudno, ani samotnie mu nie będzie. Jakoż znajomych znalazł, wesołą przyjacielską paczkę, a że miał pieniądze i sławę i moc uznaną — powitano go jak figurę znaczną.
Znalazł wyręczycieli do obowiązkowych posług, znalazł posłańców, którzy mu przygotowali świadków, znalazł sposób zdobycia wódki i kiełbasy, słuchaczy swych życiowych wypad-