Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/137

Ta strona została przepisana.

dzie radzi, bo i waga sprawiedliwa. Każdy co złowi, oddaje. Zrobili skrzynkę w zatoce, tam ją trzymają do niedzieli, a w niedzielę to we dwie czajki płyniemy do Filipowa, Suchar z mąką, ja z rybą. To ja za to już innego odrobku za łąki nie mam. Nawet baba rada, bo to i ona się wlecze ze mną i na ludzi popatrzy, a co się z żydem nałaje!
— Oj dureń! Sprzedałby to bezemnie? Potrafiłby zważyć, albo dorachował się Szostaków — wyzwierzyła się baba. — Sama panienka mi przykazała: «Pomóżcie, Hrypo, mężowi!» Aha, panienka nasza wie, kto rozum ma! Siadajże Kasjan, jedz!
— Naści, mołodyco, pić za to! — rzekł, dając jej bukłaszek. — A Likta moja szanuje się? A wspomina mnie?
— Aha, wczoraj u nas była i powiada: «Gdzieś czart, chwała Bogu, uchwycił Kasjana!»
— Oho, taki wspomniała! — zaśmiał się zadowolony. — Nu, to ty, Hrypo ją zawołaj. Powiedz, że ja jej chustkę jedwabną przyniósł, i pierścień z czerwonem oczkiem i jeszcze coś — na koniec. Niech się nie boi, bić nie będę. Ot, niech przyjdzie, wypije czarkę.
— Zaraz pójdę, a ty Naum, odstaw garnek, jak zakipi i wieprzowi zanieś ceber.
— Ale — odstawię, zaniosę — zamruczał Naum, gdy wrota za nią skrzypnęły.
Popili wódki, zabrali się do jajecznicy, ale