Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/138

Ta strona została przepisana.

gdy woda zabulgotała, Naum garnek odsunął i potem zaczął czegoś szukać po sieni.
— Gdzie ta czartowska baba ceber podziała? — mruczał. Kasjan niespokojnie okienkiem wyzierał. Długą chwilę bawiła Hrypa — wreszcie wróciła, ale sama.
— No co? Idzie? — zagadnął.
— Oho, tak się postawiła, jak szczuka zębami. Po co mam iść — na licha mnie jego chustki, pierścienie? Mnie już nie takie dawali. W żarnach mielę — nie porzucę! A bić to i ja potrafię — żaden mi strach. Niech wódkę tu przyśle, to wypiję.
— Oho, rozumna! Będę jej wódkę posyłać! — zaprotestował Naum. — Przyjdzie bestja i sama.
— Niechby nie przyszła — warknął Kasjan.
Ale przyszła, tylko kazała czekać na siebie godzinę — i przyszła wprost od żaren, ubielona, z zatoczonemi rękawami — niby po rzadkie sito do bratowej. W chacie tymczasem zeszło się paru chłopów i sąsiadów na gawędę. Naturalnie zniknięcie żyda i starosty było niewyczerpanym tematem, a tyle było przypuszczeń, bajek, plotek, że przechodziło w legendę. Ostatecznie przekonał się Kasjan, że nikt bardzo pilnie, nawet rodzony syn, starosty nie szukał — bo kat był dla rodziny, a tyran dla wsi. Zniknięcie zaś żyda łączyło się z przybyciem Zośki, więc chłopi byli przekonani, że panienki prawo było lepsze