Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/139

Ta strona została przepisana.

i żyd ustąpić musiał. Zresztą zmiana była na lepsze, więc wszyscy siedzieli cicho.
Gdy Likta weszła, mówiono właśnie o starostowym jedynaku, że do ojca niepodobny — spokojny, pracowity, cichy.
— Doskonały chłopiec — dodała ona do pochwał — ni lichego słowa, ni kułaka pewnie żonce nie da.
— Ot powiedziała — zaśmiał się Kasjan. — Ty myślisz, że to przyjemność: kułaki na babskich gnatach zbijać — to jak kota łupić; każdyby żydowi tę robotę ustąpił — ale pokaż no taką, której bić nie trzeba? Taka się jeszcze nie urodziła. Językiem jej nie zawojujesz więc czem?
— Są znachory i na to! — zaśmiał się któryś chłop. — U Prokopa w chacie była taka swarka. że ludzie się zbiegali rozbrajać. Prokop tak babę stłukł, że chodzić nie zdużała — a nic się nie poprawiła. Potem pić zaczął do — żyda wszystko wynosił. — Baba widzi, że źle, poszła do znachora — ten pyta, jak? co? Wszystko opowiada. — Tak ciebie bez «daj racji» bije? Ale — łajać zacznie, potem bije! No, a jak łaje — to ty co? A łaję także! Aha, powiada znachor — to ja tobie pomogę. I dał jej wody z trzech krynic — w butelce, co w spodzie miała odbity kant; tamtędy pić trzeba było, i mówi: jak twój człowiek łajać zacznie, pijany, czy trzeźwy, tak ty tej wody jeden łyk wypij,