Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/140

Ta strona została przepisana.

a drugi w gębie trzymaj, aż on nie ścieknie, a potem za próg wypluj trzy razy. No i ot Prokop przychodzi na drugi dzień do domu z pola i zaczyna łajać, że kartofle dotąd nie obrobione a tu baba zamiast co rzec, do komory wyszła i wraca i milczy — łajał, łajał, a potem siadł jeść i uciekł. To — wiecie, jak tę butelkę dopiła, to już i potłuściala i śmiać się nauczyła — i Prokop począł w domu nocować — tak się wszystko odmieniło.
— Mądry znachor był! — potwierdzili mężczyźni. — Ale kryniceby wyschły, żeby tak każdą ratował.
— Ale już też taki, co baby nie trzyma ostro, to albo hultaj sam, albo ona taki łom — że o nią nie dba! — rzekł Kasjan.
— Albo ona mocniejsza! — zaśmiała się Likta. — Żeby mnie uderzył, toby mu było ostatni raz.
— Nie mądruj! — zaśmiała się Hrypa — dostaniesz takiego — że ci do pasa będzie, a nie piśniesz, jak cię stłucze.
— Nie bój się — bez «daj racji» bić nie będę! — rzekł Kasjan — chodź bliżej — czarka nalana, pij! Lubo na ciebie popatrzeć.
— Może — ale mnie nie lubo — na ciebie, ani wódki nie łakoma! Daj Hrypo — sito.
— Likta, wypij — nie kręć się! — mruknął Naum i podał jej kieliszek.
— Jak twój traktament — to nie wyleję!