Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/141

Ta strona została przepisana.

Wypiła jednym tchem i poczerwieniała.
— Sprawiedliwy spirt — zaśmiała się.
— Ot dziewka, ot zuch! — zaśmieli się chłopi.
— Dlategoż moja — że taka! — rzekł Kasjan.
— Taka ja twoja będę — jak i jaskółka twoja. Cyganki są dla hałajów wołokitów, a nie gospodarskie córki.
— To ty cyganką będziesz!
— Ale! będę — jak ty kniaziem.
— A jaż nic kniaź? U każdego gospodarza zagonów kilka — a mój cały świat.
— I turmą twoja.
— A twój będzie dół w piasku, albo ja!
Liktę podniecał alkohol, oczy jej pałały.
— Ej, Likta — nie żartuj — bo ci każę przeprosić.
— Każesz — ojoj, każ — spróbuj!
Założyła ręce na piersiach i dyszała złością. Kasjan się śmiał.
— Likta, za toś mi miła, żeś taka honorna. Na, wypij jeszcze czarkę. Toć nie zapoiny — nie bój się. A możeć ty już pijana. Babska głowa słaba.
— Mocniejsza za twoją. Wypiję dziesięć czarek, ni twoją nie będę, ni cię nie przeproszę, ni ty mnie zwojujesz.
— Ni za jaką cenę moją nie chcesz być?
— Chybabyś mi dał kota, co jaja niesie! — zaśmiała się po drugiej czarce.