Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/144

Ta strona została przepisana.

do domu wracać z próżnemi rękami — może co zarobię tutaj.
Niemcy wszyscy słuchali przez otwarte okno — coś poszwargotali i stary spytał:
— A kosić umiesz?
— Czy ja żyd-cyrulik, żebym kosić nie umiał?
— No, to wezmę cię do kosy na parę dni. A ile chcesz?
— Da pan dwa złote i strawę?
— Dam. Idź do kuchni, zjedz — i zaraz do roboty pójdziesz. A jak się nazywasz?
— Roman Kozar.
Ktoby zobaczył Kasjana przez te parę dni — toby go nie poznał. Pokorny, cichy, skromny, milczący, pracował pilnie, z roboty wracał ostatni, żadnych breweryj w kuchni nie wyprawiał, zaraz po wieczerzy szedł spać pod szopkę, z psami się zaprzyjaźnił, dla gospodyni był usłużny, drwa rąbał, wodę nosił, robił za trzech, posłuszny był na skinienie. Kosił z synami gajowego łąki wśród lasu, znalazł jeszcze czas i do rzeki dobiec, ryby się postarać i tak się wszystkim spodobał, że gdy po tygodniu prosił o zapłatę i uwolnienie, gajowy dał mu pół rubla gratyfikacji i namawiał, żeby dłużej został. Ale Kasjan — wiedział już wszystko, co mu było potrzeba, więc podziękował — i po wieczerzy odszedł. Przeleżał w łozach do północy, a potem wrócił i pocichutku, jak był zwykł to czynić co nocy, począł gwizdać piosenkę. Psy