Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/148

Ta strona została przepisana.

— Proszę pana, już jak Kasjan kradnie — to nie takie ryże woły go pojmą. Żeby ja kradł, toby ja tu nie był. Ja dęby wziął, bo mi pan wtedy pozwolił. Powiedział pan: jak myślisz, że ja co więcej mam jak ty — to sobie weź. Ja wziął trzy, jeszcze mi siedm trzeba.
— Na co ci potrzeba? Żydowi sprzedałeś?
— Ja teraz bogaty. U Czaharskiej panienki za komisarza jestem. Na djabła mi dęby — u nas swoje są. Panienka by mi nie pożałowała.
— No, więc pocoś je brał?
Kasjan za uchem się podrapał.
— Kiedy srom powiedzieć. Niech ten ryży wyjdzie, to ja panu rzeknę.
Na skinienie Motolda Niemiec wyszedł.
— Proszę pana. Ja dziewce obiecał z Szafranki dziesięć dębów — to i musiał dostać. Ja je panu potem odstawię, ale bestji pokażę, że dostał.
Motold się uśmiechnął i spytał:
— Więc służysz w Czaharach? Panienka już tam mieszka?
— O joj! I mieszka i gospodaruje sławnie.
— Sama jest?
— A na co jej kto? Jeszcze mieszka przy młynie, ale na jesieni osobny dwór założymy — dom postawim.
— A nie brak jej, nie bieda?
— Skąd bieda? Kiedy młyn jest — to i chleb! Jak ta jagoda na kalinie tak wykraśniała w ro-