Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/156

Ta strona została przepisana.

cztery konie i najtyczankę i Wilszyc został obywatelem osiadłym i skoligaconym w okolicy.
Małżonkowie stanowili wyśmienicie dobraną parę. Zamłodu pracowici, skromnych wymagań, skrzętni i gospodarni, ku starości stali się skąpi, chciwi i samolubni. Nie mieli dzieci, nie bywali nigdzie, gość napełniał ich strachem wydatku i ambarasu, nie czuli potrzeby ludzi i zabawy — oddani całą duszą ciułaniu grosza, drobnym troskom i pociechom gospodarstwa. Wilszyc wiecznie narzekał na biedę i niedostatek, ona stękała na niedbalstwo i próżniactwo służby, a oboje mieli jedną zasadę: wziąć, co się da, a nie dawać nic bez musu. Potrosze korzystali ze szwagra. Każde odwiedziny w Woronnem kończyły się czy handlem konika, czy kupnem taniem byka, czy wreszcie dostaniem jakiegoś prezentu: owoców, oczeretu na pokrycie dachu, beczułki wódki na starkę, paszy dla źrebiąt, różne dogodności, które Janicki dawał, mówiąc potem z niesmakiem:
— Wilszyc, to mużyk-pogorzelec całe życie!
Po śmierci Janickiego Wilszyc stanął po stronie Karola, pragnąc nadal utrzymać wygodne z Woronnem stosunki i zaraz z wiosną dostał pozwolenie na paszę dla «źrebiątek» i «cielątek», a Wilszycowa rozporządzenie do ogrodnika i szafarki, żeby wszelkie jej żądania były święcie spełniane.
Gardłował też Wilszyc przeciw Zośce, pod niebiosa wysławiał Karola.