Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/157

Ta strona została przepisana.

Po nieudałej próbie dostania z Ługów czwórki koni, Karol udał się do wuja ze skargą; chciał czynić gwałt, zuchwałego Mirona związać i do policji dostawić, ledwie go Wilszyc umitygował, a że miał do zbycia czwórkę domorosłych kasztanów, te mu zaproponował.
Karol się krępował brakiem na razie gotówki, ale gdy się zgodzili na cenę, Wilszyc konie dał, obiecując wspaniałomyślnie na pieniądze do jesieni zaczekać.
Że zaś zarobił na tej transakcji dwieście rubli, więc o procencie nie wspominał, tylko wymówił dla «Basiuni» parę angielskich prosiąt na chów.
Wilszycowie latem i zimą wstawali o godzinie czwartej, kładli się spać o dziewiątej. Cały dzień ona dreptała po podwórzu i domu, on po gumnie i polu, gdy się spotkali, lamentowali na niepowodzenia, lub opowiadali sobie plotki, pozbierane od chłopów, bab i żydów.
Wilszyc czytywał czasami gazetę, pożyczoną w Woronnem, ona w przerwach zajęć robiła pończochy, o zmroku drzemali oboje, siedząc naprzeciw siebie w czystym, pustym pokoju, gdzie meble stały sztywnie pod ścianami, gdzie przedmiot każdy miał swoje stałe miejsce i gdzie panował chłód domu bez duszy i serca.
Co się rano stało w Woronnem, o tem wiedziano wieczorem u Wilszyców i od czasu objęcia