rządów przez Karola, wieści te napełniały stałych sknerów zgrozą i paniką.
I nowy rządca i nowy dziedzic nie rachowali pieniędzy, sypały się jak plewa i koło jesieni zaczął Wilszyca oblatywać strach o należność za kasztany. Pojechał do Woronnego, ale Karola nigdy w domu nie było, zaczął więc pisać listy, równie bezskutecznie.
Nareszcie Karol odpisał dość lekko, że wobec wielkich wydatków odkłada uregulowanie rachunków aż po ślubie.
To ogromnie ochłodziło starych w sympatji dla siostrzeńca i wtedy to po raz pierwszy Wilszyc wspomniał Zośkę.
— Jednakże ona miała rozum, że nie zechciała być na łasce Karola.
— Ciekawam co też ona porabia? — dodała Wilszycowa. — W całej okolicy niema takiej ryby jak w Czaharach. Pamiętasz — w Woronnem zawsześmy stamtąd na wilję dostawali. Jakie to były szczupaki!
— Już-to mogłaby i teraz o nas pamiętać — jaż ją do chrztu trzymałem — rzekł Wilszyc.
— Alboż ona ma jakie zasady, poczuwa się do jakichkolwiek obowiązków! Awanturnica!
— Ani się opamięta, ani się odezwie, ani się pokaże. Nawet nie wiadomo, czy tam siedzi. Może w świat uciekła.
Ale Czahary były dla plotek chłopskich zadaleko i dopiero już późną jesienią trafił się żyd,
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/158
Ta strona została przepisana.