Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/159

Ta strona została przepisana.

handlarz bydła, który targując u Wilszyca woły, wspomniał, że w Ługach była do sprzedania duża partja, ale że przybył zapóźno do «panienki», bo już były sprzedane.
— Aj, aj, to były woły, jak bojki — dwadzieścia sztuk, pańskie naprzeciw tamtych — to cielęta.
— To widziałeś panienkę? — zaciekawił się Wilszyc.
— Widziałem, była właśnie w Ługach. Kartofle tam na komedję urodziły. Oj, nabiorą tam w tym roku pieniędzy — a co już za konie nabrali!
— No, jakże panienka? Co ci mówiła? Nie pytała, co tu słychać? O Woronne?
— Una, jak wiadomo, niegadająca. Ja spytał o woły, po czemu sprzedane: ja chciał dać trzydzieści rubli drożej, to tak na mnie paskudnie popatrzała; potem ja spytał, czy kartofle do Woronki pójdą, powiedziała, że do Łasicka bliżej. Spytała mnie, czy nie kupię siana, to ja powiedział, że się dowiem, jak rzeki staną i więcej gawędy nie było.
— W Ługach mieszka?
— Nie, w Czaharach, mówili, że dwór sobie nowy stroi. Ja tam nie był.
Więcej się Wilszyc nie dowiedział, ale poczęła go trapić ciekawość, a może bardziej jeszcze chęć skorzystania. Miała siano na sprzedaż, a co roku trochę dokupić potrzebował — możeby