Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/160

Ta strona została przepisana.

mu taniej ustąpiła, może ją sumienie ruszy, że przecie bez rodziny żyć nie można. Czekał tedy, że przyjdzie do Kanosy.
Ale czas biegł; zima stanęła. Wilszycowie dla rozrywki w długie wieczory łuszczyli fasolę, drogi były złe — nawet plotki żydowskie ustały; roboty w gospodarstwie było niewiele, ceny złe, omłoty nieszczególne, humor Wilszyców był jeszcze bardziej żółciowy. Więc wielkim wypadkiem i wrażeniem było, gdy pewnego wieczora lokaj, który zarazem był gumiennym, przyniósł list i oznajmił, że jest posłaniec z Czahar i prosi o odpowiedź.
Wilszyc zapalił świecę, zwykle dla oszczędności oczu i nafty łuszczyli fasolę przy kominie, i ogromnie zaciekawiony, jął głośno list czytać. Pisała Zośka, że otrzymała polecenie od Wacława, aby z Ługów spłaciła rodzinie owe 5000 rubli, które ojciec niegdyś za jego weksle zapłacił. Otóż złożyła u rejenta połowę tej sumy i prosi wuja, aby przyjął to do wiadomości i zakomunikował braciom, że mogą tę sumę w każdej chwili podnieść, pokwitowawszy z odbioru.
Wilszycowi z podziwu głos na chwilę zamarł.
— Opatrzność nad nami, uważasz Basiuniu — zawołał wreszcie. — Bóg zrządził, abyśmy te tysiąc rubli odebrać mogli — za konie. Patrzajcie, jaki jednakże ten Wacław honorowy!
— Sumienie się odzywa. Cóż więcej ona pisze?
— Nic więcej. Trzeba posłańca rozpytać.