Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/161

Ta strona została przepisana.

— Spytaj o rybę. Powiadają, że będzie bardzo droga, a tu święta za pasem.
Wilszyc kazał przyprowadzić posłańca. Po chwili stanął w progu chłop w czarnym kożuchu, z torbą przez plecy, na widok którego starzy jednym głosem, zawołali tonem oburzenia i przestrachu:
— Kasjan! A ty tu czego?
— Pan kazał przyjść. Ja z Czahar.
— A cóż ty tam robisz?
— Panience służę. List przyniosłem.
— Jakto? Ty służysz? Dawno? Myślałem, że gdzie w ostrogu siedzisz.
Nozdrza chłopa się poruszyły i oczy błysnęły, ale odparł spokojnie:
— To pan myślał płocho.
— No, no — cuda się dzieją! Cóż tam u was słychać?
— Wiadomo — wicher słychać — taj wodę na kole młyńskim. Jesienią tyle muzyki.
— Ja się pytam, jak żyje panienka, co porabia?
— Nie mogę wiedzieć, bo wyjechała.
— Dokąd?
— Nie moje dzieło. Onegdaj przywiozłem ją do miasta, zabawiła do pociągu, mnie dała listy do Woronnego i do pana i kazała wracać.
— W Woronnem już list oddałeś?
— Wczoraj.
Wilszycowie spojrzeli na siebie z niepokojem, że Karol miał już czas pieniądze u rejenta zabrać.