Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/162

Ta strona została przepisana.

— Był pan Karol?
— Był — do miasta pojechał.
— Jutro rano za nim pogonię — szepnął stary, a Wilszycowa rzekła do Kasjana:
— Rybę macie w Czaharach?
— Mamy. To nasze bydło. U państwa konie i krowy, u nas czółno i ryba.
— Zostawcie dla nas na wilję z pięć ładnych sztuk i trochę drobnej dla czeladzi.
— Postaram się, ale znowu nam trzeba słoniny i kiełbas na święta, to może pani dla nas zostawi.
Wilszycowej nie podobała się taka transakcja.
— Możecie sami wieprza ukarmić przy młynie. Cóż to — myślicie darowanem żyć?
— Ej nie — rybę sprzedamy — to okrasę kupimy. Na wilję zlecą się do nas żydy po rybę z całego świata.
— To panienka przy młynie mieszka?
— Tymczasem jeszcze zimuje, ale od wiosny do nowego dworu się przeniesie.
— A na święta wróci?
— Nie mogę wiedzieć.
— Dostaniesz list. Pewnie zanocujesz?
— Nie, zaraz wracam, bo jutro siano u nas dzielą.
— Sprzedajecie siano? Po czemu?
— Trzy ruble fura.
— Ho, ho, — drogo! Po dwa ruble jabym kupił.