— To dziwo! — zaśmiał się Kasjan. — Znać po pańskich krowach, że tanie siano jedzą — bardzo gładkie.
Wilszyc szedł list pisać, Wilszycowa dalej rozpytywała chłopa o sprawy gospodarsko-spiżarniane, ale Kasjan odpowiadał lakonicznie. Dowiedziała się tylko, że mają dwie krowy, że Zośka mieszka w dwóch izbach, że ma za całą służbę jedną babę i jego, Kasjana, że założyli przy nowym dworze ogród i że mają wszystkiego dostatek.
Tymczasem Wilszyc list skończył, oddał chłopu i na pożegnanie mu rzekł:
— No, możesz już iść, a nie ukradnijno czego!
Kasjanowi znowu zapałały oczy, ale słowa nie rzekł i dopiero za domem splunął na drzwi i grubo zaklął:
— Ugościli, potraktowali, dobrem słowem pożegnali! Nu, pokosztujecie wy smoły prędzej, jak naszej ryby.
Nazajutrz Wilszyc pojechał do miasteczka, ale już po niewczasie. Karol i Lucjan już pieniądze od rejenta zabrali i stary tylko swą bezsilną złość i zawód wylał Spendowskiemu w łaskawe ucho.
Jurysta bynajmniej mu otuchy nie dodał, przeciwnie w czarnych kolorach widział przyszłość obu Janickich. Lucjan stawiał parowy młyn i tartak. Karol pożyczał pieniądze na wysokie procenty.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/163
Ta strona została przepisana.