wygodnie i miękko. Mam tylko siano za pierzynę. Przedewszystkiem zajmę się posiłkiem.
Wyszła do sypialni, która snać łączyła się z sienią i drugą stroną chałupy, gdzie z komory uczyniono kuchnię. Starzy tymczasem rozgościli się, obejrzeli każdy sprzęt i kąt, zwiedzili sypialnię i nie mogli z podziwu ochłonąć, jak tu dziwnie, a schludnie.
Zośka gospodarzyła, odpowiadając w przelocie na ich pytania. Oprzątnęła stół, zastawiła go do wieczerzy. Kasjan podał samowar. Wilszycowie zgłodniali napadli na jajecznicę i smażoną rybę, smakowało im wszystko i zarzucali przytem Zośkę gradem zapytań.
Opowiedziała, że ma kucharkę, praczkę i gospodynię w jednej osobie, babę wdowę, bezdzietną i parobka, który dozoruje krów, wozi i rąbie drwa, spełnia wszelkie cięższe roboty.
— A Kasjan? — zagadnął ze śmiechem Wilszyc.
— Ten rządzi wszystkiem.
— To jest: okrada ciebie.
— Pewnie mniej, niż każdy inny rządca, bo ma mniejsze wymagania i potrzeby. Czy wuj ma iluzje, że u wuja nie kradną? Ten sam Kasjan mi opowiadał, że gdy u was był, spotkał za stodołą dwóch parobków, obładowanych workami zboża.
— Nie może być? Może ich zna? Niech powie.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/167
Ta strona została przepisana.