Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/168

Ta strona została przepisana.

Zośka zawołała do sieni i po chwili Kasjan wszedł.
— Widziałeś u mnie złodziei? Dlaczegoś mi nie powiedział?
— Pan mnie od słowa złodziejem nazwał — to ja pomyślał: kiedy ja złodziej, to tamto moje druhy, nie pan — i milczał. A przytem głodny był, zdrożony, spieszył zjeść w karczmie i spocząć.
— Którzy to parobcy byli? Poznałeś ich?
— Zapomniał już.
— To możeś i listu panience zapomniał oddać?
— Owszem — otrzymałam go, ale zaledwie zawczoraj, za powrotem do domu. Byłam parę tygodni w drodze. Miałam właśnie odpisać, rybę posłać i zawiadomić, że siano już sprzedane, nie mogę wujowi ustąpić. Aleć pod bokiem, w Worannem, jest tyle.
— W Woronnem! To nie wiesz, jak Karol ze mną bez sumienia postąpił?
I opowiedział szeroko i długo krzywdę i wyzysk.
Zośkę w duchu śmiech ogarniał, ale odpowiedziała poważnie:
— Karol musi się rachować. Nie ma ojcowskiej fortuny, a ma długi.
— On się rachuje! — wybuchnął Wilszyc i jął opowiadać o bezrządzie, o łotrostwach rządcy, o wydatkach szalonych, o lichwiarskich pożyczkach, życiu nad stan.
— On myśli, że ma fortunę Motolda, on go