Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/169

Ta strona została przepisana.

naśladuje. Tylko że nie ma tej głowy, no i te kilkadziesiąt tysięcy Sterdyńskiej, to nie miljony Motoldowej.
— Z Motoldową podobno źle — wtrąciła Wilszycowa. Powiózł ją mąż na południe, mówią, że suchoty, broń Boże co na nią, to i Motold się nie utrzyma na Łasicku, jak trzeba będzie miljony zwrócić tym Niemcom.
Potem z kolei opowiadali sprawy i stosunki całej okolicy.
Zośka słuchała znudzona i zmęczona. Mało znała ludzi tych, a jeszcze mniej zajmowały ją małostki życia domowego, plotki i stan finansowy. Więc po chwili jęła sprzątać i przygotowywać nocleg gościom, a Wilszycowa jej pomagała, przymawiając się o rybę i grzyby.
Potem, poszeptawszy z mężem, raczyli zaprosić ją na wilję do siebie.
Zośka podziękowała, ale odmówiła i starzy tem urażeni, nie nalegali. Sen ich morzył, więc rychło zabrali się do spoczynku w sypialni Zośki, a ona usłała sobie w pierwszej stancji na ławie.
Nazajutrz po wczesnej herbacie odjechali, upewniwszy się co do ryby na święta, dość zadowoleni z odwiedzin, bo i grzybów dostała Wilszycowa i stary wycyganił stożek siana.
Święta zaś nadchodziły i stało się, co zwykle bywa, że na trzy dni przed wilją przyszła zupełna odwilż, deszcz, drogi zupełnie się po-