Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/177

Ta strona została przepisana.

nią Kasjan wniósł zapas drew na komin i począł rozpalać ogień.
Już był przebrany, czysty, syty — i, stosownie do uroczystości wieczoru, podpity.
— A to panienka wie, że dziś cuda się dzieją? Bydło gada i my dostali coś od wuja panienki.
— Bajesz — możeś chyba tam co ukradł?
Dalibóg — nie. Ja lubię wziąć, ale o co kto najbardziej zazdrosny — to tam nie zdużałbym i ja wszystkiego zabrać. Dała mi sama pani kiełbasy. Na zdrowie to ona nikomu nie pójdzie pewnie — ale jest.
— Ale gdzieś ty wódki dostał? — zagadnął Wacław.
— Oho — jak dawność zajdzie, to ja paniczowi rozkażę bajkę. Teraz to tą wódką wolno się tylko upić. Dobra ona była, niech panicz grafa spyta. Żeby ten dyszlowy umiał ją pić, toby nie zdechł. Teraz ja już sobie pójdę, panienko. Samowar podam, drwa są, konie dopatrzone, furmana spoiłem, śpi, jak drewno — wszystko w porządku.
— W tę noc i zamieć pójdziesz? Żebyś nie miał biedy jakiej. Poczekaj do rana.
— Nijak ja się z panienką poładzić nie mogę. Rozumna panienka w każdej sprawie, ale w lubieniu to panienka gorzej małej detyny.
Wszyscy się roześmiali, nawet chmurny Motold.
— Dlaczego? — spytał Wacław.